loverine
mindfuck
Dołączył: 06 Kwi 2012
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:39, 13 Cze 2012 Temat postu: Poszukiwacz lekarstwa na życie. |
|
|
Czterdziestka na karku to nie koniec świata. Kilka siwych włosów, nic wielkiego. Hector podchodzi do sprawy tak, że każdy wygląda na tyle lat, na ile się czuje. Bynajmniej on tak to odczuwał. Oczywiście w jego szafce łazienkowej, prócz zestawu potrzebnych medykamentów czy przyborów do codziennej toalety odnaleźć można było chociażby krem pod oczy. Był to kosmetyk rzadko przez niego używany, ale jednak nie pozostał zalakowany. Hector używał go w chwilach, gdy po długim dyżurze sen nie wystarczał by załagodzić sińce pod oczyma. Nie chciał nikogo wystraszyć swym wyglądem, stąd ten krem czy żel pobudzający do mycia twarzy. Nawet nie potrafił stwierdzić czy to mu pomagało.
Jego rodzice wciąż żyją i świetnie się trzymają, cieszy go to, gdyż ich dobre geny tkwią w jego dna, gotowym do przekazania dalej. Hector swój jedyny poważny związek zakończył sześć lat temu i od tego czasu randkuje w wolnych chwilach. Kobieta, którą kochał po czterech wspólnych latach stała się jego pacjentką, a tą drogą niewiele trzeba by oszaleć, co prawie mu się przytrafiło. Godziny, dni, miesiące i wreszcie lata spędzone przy jej łóżku szpitalnym. W lepsze i gorsze dni, by wreszcie, gdy udało się jej wygrać walkę z chorobą mogła opuścić go, tłumacząc swój wybór tym, że za bardzo przypominał jej o chorobie, o której wolała zapomnieć. Hector nie miał do niej żalu, no może teraz już nie miał do niej żalu. Na początku pragnął zabić, ją, a potem i siebie. Później tylko ją, by wreszcie skończyć z wymyślaniem najprzedziwniejszych sposobów na pozbawienie kogoś życia raz na zawsze. Wraz z jej rzeczami, z ich wspólnego mieszkania zniknęło jego szaleństwo. Chicago to duże miasto i może wychodzić na ulice, bez obaw natchnięcia się na nią, nie daj Boże szczęśliwą.
Onkologia była jednym z tych oddziałów, o których istnieniu Bóg dawno zapomniał. Był to oddział na jakim pracował od wielu lat, zaprzyjaźniał się z pacjentami, poznawał ich rodziny, by zwykle później zawiadamiać ich o tym, że ciało nie przyjęło kolejnej dawki naświetlań czy nowej terapii, tak jak tego oczekiwano i w rezultacie ich krewny nie doczeka kolejnych świąt. Przeżył wiele pożegnań w swoim życiu i bynajmniej nie zamierzał rezygnować ze swego etatu, nie potrafił też nazywać swoich pacjentów przypadkami.
Zszargane nerwy leczył w barze po drugiej stronie ulicy. W najgorszej spelunie, w której co druga osoba znała go z imienia i nazwiska, toteż nie mógł pozwolić sobie na zalanie się trupa czy zrobienie barmanowi awantury. Najczęściej kończył na dwóch piwach, które poprawiał w swoim mieszkaniu kilkoma szklaneczkami rumu.
Dokarmiał kota, który zawsze rano miałczał siedząc na schodach pożarowych za oknem. Zwierzak ten odkrył już dawno, że jego piski o szóstej rano sprawią, że mężczyzna oddałby mu całą zawartość swej lodówki, tylko po to, by pozwolił mu choćby pospać z godzinkę dłużej. Dlatego odwiedzał Hectora bardzo często.
Nie preferował przygód na jedną noc, znał zagrożenia chorobami wenerycznymi, i posiadanie takowej ani trochę go nie interesowało. Nie łatwo też przychodziło mu zawiązywanie nowych związków, dlatego żył niczym w ascezie przez dłuższy czas. O tyle o ile jemu samemu to nie przeszkadzało, to jego matka była bardzo zaniepokojona jego samotnym życiem i nie raz proponowała, mu że podpyta swoje koleżanki o jakąś miłą kobietę dla jej syna. Hector wolał nawet nie odpowiadać na jej pomysły, bo wiedział, że trafiłby do labiryntu bez wyjścia. Rozumiał, że tęskniła do wnuków, które jej koleżanki posiadały, ale nie mógł pozwolić sobie na samotną adopcję, ze względu na swoją pracę.
Hector korzysta z życia, tym bardziej je docenia, kiedy codziennie ma do czynienia ze śmiercią. Ci, którzy korzystają z życia szybko je tracą, jednakże Ci ostrożni nie żyją wcale, dlatego nie przeginając Hector korzysta ile może i bynajmniej nie zamierza żałować ostatnich czterdziestu lat.
''Pojął więc Hektor w swej duszy, co zaszło, i tak powiedział:
"Biada mi! Już mnie bogowie na śmierć wzywają na pewno!
A ja myślałem, że obok Dejfoba mam, bohatera,
ale on tam, za murami, a mnie oszukała Atena.
Dziś śmierć złowroga jest blisko, już jej nie mogę oddalić
ani uniknąć. Dotychczas obaj przyjaźni mi byli:
Dzeus i syn Dzeusa, co z dala trafia niechybnie. To oni
chętnie od nieszczęść mnie strzegli. A teraz dosięgła mnie Mojra.
Jednak nie padnę bez walki, w śmierć nie odejdę bez sławy,
dzieła wielkiego dokonam, zostanę w pamięci potomnych".
Tak powiedział i zaraz wydobył miecz wyostrzony,
który u boku mu zwisał, błyszczący, ciężki, ogromny.''
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez loverine dnia Czw 16:57, 14 Cze 2012, w całości zmieniany 4 razy
|
|